Jak długo być zdrowym

#7 Choroba przyjacielem

July 18, 2021 Episode 7
Jak długo być zdrowym
#7 Choroba przyjacielem
Show Notes Transcript

Z założenia choroba przyjemną nie jest.
Jest jednak nieodłączną częścią naszego życia.
Ponoć w każdej sytuacji można znaleźć zalety.
Zatem dziś szukanie zalet w chorowaniu, a przynajmniej  konfrontacja z tym, co ze sobą może nieść oprócz tych oczywistych "niezalet"

Oto link do filmu, o którym mowa w podcaście:
https://www.facebook.com/migaj.eu/videos/2870957403170894/

a tu taki o którym mowy nie ma:
https://www.youtube.com/watch?v=2jS07j4mL-0

Facebook: "Jak długo być zdrowym"
Instagram: "Wojciech Górek"

Od dłuższego czasu nurtuje mnie pytanie dlaczego w konstrukcji Świata w którym żyjemy znalazło się miejsce na chorobę i śmierć.

Nawet jeśli pominąć aspekt śmierci to dlaczego nie moglibyśmy żyć w zdrowiu, sprawności i nagle odejść.

Jak się domyślasz, moje pytanie w tym wypadku nie ma charakteru medycznego, a typowo filozoficzny. I może nie ma ono sensu skoro chorują też zwierzęta i ogólnie cały świat żywy

Ale jakoś tak mam, że staram się w każdej sytuacji znaleźć jasną stronę mocy.

Taką pozwalającą zachować wiarę i nadzieję. Lubię myśleć o życiu jako takim, które ma mimo wszystko jakiś sens, choć celowo powiedziałem…mimo wszystko. 

Dlatego mam propozycję, abyśmy dziś pobawili się w hipotezy, przy założeniu że jest jakiś porządek Świata który powstał z jakiegoś powodu

Wiemy dziś już dobrze, że możemy chorować w wyniku zarażenia jakąś bakterią, wirusem, czyli tzw patogenem, nagromadzenia w ciele różnych substancji jak np metale ciężkie,  nie służącemu człowiekowi trybowi życia, dziedziczeniu uszkodzonych genów, ale również w wyniku nagromadzenia emocji…i ciągle nasza wiedza się tu poszerza, co daje nam szerokie pole popisu w kolejnych podcastach osobistych i wraz gośćmi, których uda mi się tu zaprosić .

A dziś właśnie choroba z punktu widzenia sensu, korzyści oraz zalet…jakkolwiek abstrakcyjnie może to brzmieć.

Zdarza mi się słyszeć albo czytać takie stwierdzenie - walczyć z chorobą, czyli jest ona wtedy postrzegana jako wróg. Wydaje się ono bardzo popularne w dzisiejszym Świecie.

 Nawiąże teraz do filmu jaki do mnie przyszedł właśnie podczas moich poszukiwań.  Link zamieszczam w opisie.

Jest to wystąpienie młodej, 30 letniej dziewczyny w Amerykańskim mam talent. Zaśpiewała tam piosenkę, swoją piosenkę pod tytułem „Jest ok”, ale zanim do tego doszło okazało się, że ma nowotwór w płucach, kręgosłupie i wątrobie…i tak naprawdę nie jest ok…

Na komentarz prowadzącego stwierdzający, że nic po niej nie widać - ma piękny uśmiech,  blask wokół siebie, trudno się w ogóle domyśleć. Odpowiedziała. Dziękuje. To ważne, aby wszyscy wokół wiedzieli, że definiuje mnie coś więcej niż tylko złe rzeczy, które mi się przytrafiły. 

Aż się włos jeży..Potem zaśpiewała, ale jak zaśpiewała. Po prostu trzeba to usłyszeć, dlatego zapraszam Cię do odsłuchania tego nagrania, może nawet teraz…ja poczekam….Już? I jak? Niesamowitą autentyczność było słychać, prawda? Też masz łzy w oczach?

Jeśli obejrzałeś to dowiedziałaś się, że dziewczyna schodząc ze sceny przyznała, że ma 2% szans na przeżycie…po czym dodała…ale 2% to nie 0….A to już coś.

I jeszcze wcześniej zdanie: „Nie można czekać z decyzją, że czas być szczęśliwym od momentu, gdy życie nie jest trudne…”

Może i kryje się w tym typowo amerykański sposób na sprzedaż poprzez emocję, ale ja to kupuję.

Lubię myśleć, że niektórzy rodzą się tylko po to, aby coś przekazać innym ludziom, wskazać im inne możliwości a ich cierpienie czy choroba jest częścią tego planu. 

Jest mi z tym wtedy łatwiej, lepiej mi się tak żyje… 

Nawet jeśli ta dziewczyna niebawem umrze, a patrząc na to realnie jest to wielce prawdopodobny scenariusz 

Pozostawi po sobie trwały ślad w ludzkim sercach. Na pewno wokół najbliższych, a dzięki internetowi i masowym mediom ten wpływ się ciągle poszerza, bo film na 3mln wyświetleń. To w mojej ocenie ta dobra strona globalizacji i kurczenia się Świata, zresztą jest ich więcej ale o tym innym razem. 

Rozmawiałem niedawno z pewnym doświadczonym lekarzem operującym pacjentów z nowotworami. Podzieliłem się  nim moją obserwacją dotyczącą właśnie osób dotkniętych nowotworem, że pacjenci, którzy żyją z rakiem dłużej niż inni, albo wręcz udaje im się wyleczyć. charakteryzują się pozytywnym lub obojętnym stosunkiem do choroby czy też dokonuje się w nich pewnego rodzaju przemiana. Zmieniają priorytety. Zaczynają zauważać, że w życiu chodzi o coś więcej niż życie pracą i oczekiwaniami innych, uwalniają nagromadzone negatywne emocje np do rodziny…można by rzec puszczają je. Przestają trzymać się ich kurczowo. Np nienawiść do ojca, brata lub kogoś innego…Zaczynają po prostu żyć dla siebie tym samym stając się dla innych bardziej dostępnymi. Paradoksalnie. Stają się też bardziej pokorni, empatyczni oraz co ważne chcą jednocześnie żyć, uważają, że mają po co - przewija się w nich wola życia (celowo nie mówię walki)

Wspomniany lekarz przyznał mi rację, że coś tym jest….tak jakby zmiana podejścia do życia, śmierci była istotną częścią procesu leczenia…

Pracuję z pacjentami będącymi w czynnym etapie choroby nowotworowej lub w remisji (czyli odwrocie) miałem nawet, którzy przeszli raka dwa razy i nadal nieźle funkcjonują…

I kiedy patrzę na tych, którym się udaje dogadać z chorobą , ich życie wydaje się bardzo normalne, robią to co robili wcześniej mając jednocześnie na uwadze swoje zdrowie i rady…nie podporządkowują swojego życia chorobie tylko mają ją na uwadze, a to różnica. Na codzień skupiają się na tym co chcą robić w życiu lub co będą robić - planują, tak planują. 

To niesamowite..móc z taką osobą porozmawiać o jej tzw chorobie śmiertelnej jak o przeziębieniu…i usłyszeć.. Panie Wojtku przecież ja wiem, że nic nie trwa wiecznie nie oszukujmy się. Będę żył dłużej super, a jak się nie uda to trudno. I wiesz co?  Guz u tego człowieka, o którym właśnie myślę się zmniejsza. Reaguje na terapię. Co więcej nawet lekarz jest zaskoczony efektami. Ale jak wspomniałem wcześniej oprócz zgody ma w sobie silną wole życia, ma po co żyć.

Czyżby choroba mogła też być zatem narzędziem zmiany w naszym życiu?

Zmiany, której nieraz nie  potrafimy dokonać samodzielnie albo bez której nasze dalsze życie nie ma sensu w obecnym obrazie.

Coś na zasadzie - albo się zmienisz wreszcie, albo kończymy tę imprezę. 

Przykład, znam przypadek kobiety, która chciała zmienić profil swojej pracy, nie zawód a profil. Widziałem to już od dłuższego czasu, ona tylko wspominała, że obecny profil ją męczy i że w tym drugim widzi nawet większe możliwości realizacji siebie, ale z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu nie robiła tego….aż pewnego dnia wylądowała na SORze z ostrym bólem w podbrzuszu,  okazało się, że ma podejrzenie przewlekłej kobiecej choroby…i Wiesz co dalej? Lekarz zabronił jej dźwigać..Dziwnym trafem dotychczasowy charakter pracy był związany ze znacznym obciążaniem kręgosłupa, a ten na który chciała przejść w dużej mierze z tych obciążeń zwolniony…ciekawe prawda. Może przypadek…ale, kobieta, o której mówię po tym wydarzeniu podpierając się orzeczeniem lekarza szybko zmieniła sposób pracy i z tego, co widzę, bardzo się w niej teraz realizuje i wydaje się szczęśliwsza.

Gdyby spojrzeć na chorobę szerzej tak społecznie to przecież jest ona doskonałem argumentem i wytłumaczeniem, z którym nikt zasadniczo nie dyskutuje.

Można na nią chorować, ale można ją też wykorzystać jako podporę. 

Przed Covidem kiedy pacjent dzwonił rano chwilę przed wizytą że niestety nie przyjdzie to pozostawiało to niesmak, bo ktoś mógł z tego miejsca skorzystać,

a teraz, kiedy ktoś zadzwoni i mówi, że ma temperaturę i nie chce przychodzić, aby nikogo nie narażać, wręcz zakazuje się mu przyjść..

A przecież nie możemy wiedzieć w gabinecie czy to prawda czy dobre, na czasie usprawiedliwienie. 

Jeśli masz dzieci - usłysz jak łatwo genialnym wytłumaczeniem kiedy nie chcemy gdzieś iść jest wykorzystanie dziecka - przepraszamy nie możemy przyjść dzieci się źle się czują…

Idę dalej..

Spotkałem się z przypadkiem kobiety chorej na astmę i ogólnie z mocno schorowanym aparatem ruchu, zwłaszcza z kręgosłupem. 

Często u mnie gościła z tego powodu. 

Brała też leki sterydowe i regularnie wizytowała na oddziale ratunkowym z racji ataków astmatycznych. 

W domu pod jej łóżkiem na bieżąco stacjonował tlen, a rodzina była przeszkolona w podawaniu zastrzyków w razie wypadku

Była na rencie, która co roku była odnawiana…co roku musiała się pojawić na komisji. 

Aż przyszedł moment kiedy dostała rentę na stałe….

Wkrótce potem jej stan zaczął się z roku na rok poprawiać i jednocześnie coraz rzadziej stawała się moim gościem. 

Wiem, że obecnie jest na tyle lepiej, że nie bierze już sterydów, ani leków przeciwbólowych, które brała codziennie prawie (i to przez kilkanaście lat)

i nie kojarzę aby w ostatnim czasie przeszła jakiś silny atak astmy, gdzie konieczna była interwencja medyczna, pod łóżkiem brak też tlenu.

Przypadek? Hmm…

Idę dalej…

Odwiedziła mnie kiedyś pacjentka, skarżąca się na bóle w różnych częściach ciała. Najdziwniejsze było w tym to, że były to bardzo dynamiczne  zmiany…oczywiście, że takie zmienne bóle mogą występować przy okazji fibromialgi czy zakażeń bakteryjnych jak np bolerioza, ale tutaj zostało to wykluczone, poza ty objawy nie pokrywały się specjalnie z tą diagnozą bo były jak wspomniałem bardzo szybkie. Tu boli kolano a już za chwilę biodro albo plecy. 

W momencie kiedy zacząłem podchodzić strategicznie do występujących bólów, konsekwentnie koncentrując się na miejscu występujących objawów i ich powtarzalności pacjentka więcej się nie pojawiła…dodam, że była na rencie i przyznawała, że bardzo chce wrócić do pracy..

Czyżby zatem choroba nie była tylko po prostu problem czysto medycznym a bardziej psycho-socjalno-medycznym?

Czyżby jej przebieg był poniekąd związany z naszym nastawienia wobec niej?

Czyżby mogła być też narzędziem aby osiągnąć jakiś cel..jak np ucieczka od pracy, której nie chcemy poprzez jej zmianę lub przejście na rentę, a może sposobem na zdobycie uwagi partnera albo rodzica?

A może choroba to też sposób na to byśmy mieli sposobność się zmienić lub zmienić otaczający Świat na tzw lepsze - zrozumieć dzięki niej co jest tak naprawdę ważne i gdzie znajduje się szczęście i lepsza jakość naszego życia? Tak, naszego - nie innych…

Mam znajomego, który zwichnął pewnego dnia w jednym momencie oba stawy ramienne, dzięki swojej determinacji obyło się bez operacji i pół rocznej rehabilitacji był w pełnej formie. Pamiętam jak po wszystkim mi powiedział, Wojtek jak teraz doceniam, że mogę ćwiczyć i robić tyle fantastycznym rzeczy. 

Tak choroba bez wątpienia może być taką żółtą kartka przed czerwoną, która usuwa nas z gry zwanej życiem, przypominająca nam o upływającym czasie i naszej kruchości…Może też w tym życiu spowodować wiele zmian…w zależności od naszego wyboru, czy zmierzamy w kierunku czerwonej kartki czy jednak chcemy zostać w grze…bo póki piłka w grze mamy wybór. 
Dobrych wyborów sobie i Tobie życzę